23 gru 2020 POIT #099: Podsumowanie 2020
Witam w dziewięćdziesiątym dziewiątym odcinku podcastu „Porozmawiajmy o IT”. Tematem dzisiejszej rozmowy jest podsumowanie roku 2020.
Dziś moim gościem jest Grzegorz Kotfis – programista z wieloletnim doświadczeniem najsilniej związany z technologią .NET. Z plastyki miał “3” stąd jego fascynacja backendem. Dał się poznać w konkursie Maćka Aniserowicza. Prelegent, blogger, osoba aktywizująca polskich programistów poprzez różne inicjatywy. Ostatnio również podcaster. Twórca podcastu Devsession. Prywatnie mąż i ojciec dwójki dzieci.
W tym odcinku o roku 2020 rozmawiamy w następujących kontekstach:
- sytuacja na rynku pracy pod wpływem pandemii,
- przyspieszona transformacja cyfrowa,
- ekspansja komunikatorów,
- cyberbezpieczeństwo i narastanie cyberataków,
- więcej kursów, darmowych materiałów, konferencji online,
- nauka zdalna,
- praca zdalna,
- sieci 5G,
- no-code/low code
- popularność Python’a,
- zwiększone zainteresowanie chmurą.
Subskrypcja podcastu:
- zasubskrybuj w Apple Podcasts, Google Podcasts, Spreaker, Sticher, Spotify, przez RSS, lub Twoją ulubioną aplikację do podcastów na smartphonie (wyszukaj frazę „Porozmawiajmy o IT”)
- ściągnij odcinek w mp3
- poproszę Cię też o polubienie fanpage na Facebooku
Linki:
- Profil na LinkedIn – https://www.linkedin.com/in/grzegorzkotfis/
- Twitter – https://twitter.com/gkotfis
- Podcast Devsession – https://devsession.pl/
Wsparcie na Patronite:
Wierzę, że dobro wraca i że zawsze znajdą się osoby w bliższym lub dalszym gronie, którym przydaje się to co robię i które zechcą mnie wesprzeć w misji poszerzania horyzontów ludzi z branży IT.
Patronite to tak platforma, na której możesz wspierać twórców internetowych w ich działalności. Mnie możesz wesprzeć kwotą już od 5 zł miesięcznie. Chciałbym oddelegować kilka rzeczy, która wykonuję przy każdym podcaście a zaoszczędzony czas wykorzystać na przygotowanie jeszcze lepszych treści dla Ciebie. Sam jestem patronem kilku twórców internetowych i widzę, że taka pomoc daje dużą satysfakcję obu stronom.
👉Mój profil znajdziesz pod adresem: patronite.pl/porozmawiajmyoit
Pozostańmy w kontakcie:
- 📧 Jeśli masz jakieś pytania lub komentarze, pisz do mnie śmiało na krzysztof@porozmawiajmyoit.pl
- 📩 Zapisz się na newsletter aby nie przegapić kolejnych ciekawych odcinków.
- 🎙 Subskrybuj podcast w lub
Muzyka użyta w podcaście: „Endless Inspiration” Alex Stoner (posłuchaj)
Transkrypcja podcastu
To jest 99. odcinek podcastu Porozmawiajmy o IT, w którym z moim gościem podsumowuję rok 2020 w IT.
Przypominam, że w poprzednim odcinku rozmawiałem o React.
Wszystkie linki oraz transkrypcję dzisiejszej rozmowy znajdziesz pod adresem porozmawiajmyoit.pl/99.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, to wystaw ocenę lub recenzję podcastowi w aplikacji, w której tego słuchasz.
Z pewnością wielu z Was brało lub będzie brać kredyt. Uruchamia to w banku proces oceny ryzyka związanego z udzieleniem pożyczki. Taka ocena jest możliwa, ponieważ banki opracowują modele ryzyka, na które wpływa bardzo wiele czynników. Praca w tym obszarze to połączenie zadań programistycznych i produktowych, ale również wiąże się z dostępem do szkoleń i międzynarodowych projektów. Wykorzystuje się technologie typu Python, GitHub, Azure, DevOps czy Machine Learning. O modelowaniu ryzyka oraz pracy osób tym się zajmujących, miałem okazję porozmawiać w ramach podcastu TECH MASTER CLASS, do którego prowadzenia zostałem zaproszony przez ING Tech Poland. Moim rozmówcom był Łukasz Światowski. Dyrektor obszaru związanego z modelowaniem ryzyka w ING Tech Poland. Zapraszam serdecznie. Podcast jest dostępny na Spotify, YouTube i innych platformach podcastowych.
Chcę poszerzać horyzonty ludzi z branży IT i wierzę, że poprzez wywiady takie jak ten, publikowane jako podcasty, będę to robił z sukcesem.
Nazywam się Krzysztof Kempiński i życzę Ci miłego słuchania.
Odpalamy!
Cześć! Dzisiaj w podcaście goszczę Grzegorza Kotfisa. Programistę, ojca, męża, twórcę podcastu Dev Session, autora wielu inicjatyw w polskim IT. Myślę, że osobę rozpoznawalną. Tak jak sobie sprawdziłem, mieliśmy okazję porozmawiać grubo ponad 2 lata temu, właśnie tutaj w podcaście. W październiku 2018 roku. Wow! Wydaje się to strasznie dawno temu. W odcinku nr 19., a teraz nagrywamy 99., więc 9 nas prześladują.
Cześć Grzegorz! Bardzo miło mi gościć Cię ponownie w podcaście.
Cześć Krzysztof! Dzięki wielkie za zaproszenie. Witam przy okazji wszystkich słuchaczy podcastu Porozmawiajmy o IT.
Tak się zdarza, że nagrywamy ostatni podcast w tym roku, w roku 2020. Oczywiście nie może się odbyć bez jakiejś próby podsumowania tego, co było dziwnego w roku. Nie tylko dziwnego dla całego świata, ale również dla IT, bo to wiadomo, że nie jest to branża w żaden sposób funkcjonująca niezależnie, ale powiązana ze wszystkim, co się dzieje wokoło.
Sporo z tych rzeczy, które się działy wokoło przenosiły się na samą branżę, dlatego zaprosiłem dzisiaj Grzegorza, żeby porozmawiać, żeby podsumować, w jakiś sposób skonfrontować nasze spojrzenia na to, co się w tym naszym poletku IT działo.
Od czego, myślisz Grzegorz, możemy zacząć?
Możemy powiedzieć, że w tym roku działo się naprawdę wiele. To nie będzie żadnym odkryciem, jeśli powiemy, że ten rok był nietypowy dla IT z wielu względów.
Wiemy tutaj, że ten wybuch epidemii koronawirusa wpłynął bardzo mocno również na tę branżę IT na wielu polach. I tych konsumenckich i tych deweloperskich. W sumie chyba ta cała nasza rozmowa się pewnie będzie gdzieś kroczyć, bo mam wrażenie, że COVID miał impakt prawie na większość wydarzeń.
Tak. Tak jak powiedziałeś, to nie są tylko takie kwestie techniczne związane z na przykład takim wzmocnieniem transformacji cyfrowej, z upowszechnieniem się pewnych narzędzi, z pewnym zrozumieniem, że da się za pomocą technologii realizować rzeczy, które wcześniej wydawały się niemożliwe, ale również taki bezpośredni wpływ na nas, jako ludzi pracujących w IT, na nasze otoczenie, na to, w jaki sposób pracujemy.
Może, żebyśmy tak nie mówili bardzo w oderwaniu jakichś konkretów, to zaczniemy od rynku pracy i od tego, jak właśnie sytuacja z COVID-em, w tym roku, nam się przełożyła na uwolnienie pewnych osób na rynku pracy a później, mam wrażenie, że ponownym nasileniu się problemów pracodawców ze znalezieniem nowych pracowników.
Jak najbardziej. To jest dobry temat na początek, myślę. Przez chwilę mam wrażenie, że ta bezpieczna bańka programistów pękła. Co niektórym naprawdę zrobiło się gorąco koło tyłka. Te takie słynne „Jak tam Twoje 30 minut bezrobocia? Jak się czułeś na tym 30-minutowym bezrobociu?”.
U niektórych zapewne wydłużyło się do kilku dni, a może i nawet tygodni. Szczególnie właśnie w marcu, kwietniu, kiedy to wszystko się nasiliło.
Nie wiem, czy Krzysztof widziałeś, jak to śledziłeś, na LinkedInie. Tam, mam wrażenie, że najwięcej się działo. Najwięcej dramatycznych historii. Też programiści, działy HR, wszystko troszkę przystopowało. Szczególnie chyba mam wrażenie, takie projekty, które były w planach, że powiedzmy, zaczynamy coś w kwietniu, nagle w marcu przychodzi taka informacja, nie wiadomo co będzie, gospodarka hamuje. Zrobiło się trochę, chyba, paniki.
W związku z tą paniką nagle na LinkedInie nie pojedyncze osoby, ja wprost widziałem posty, które mówiły o całych teamach szukających pracy. Większe firmy po prostu nawet nie chciały trzymać na tej przysłowiowej „Ławeczce” ludzi, tylko mówili „Słuchajcie, mamy deweloperów. Zestawienie w Excelu, mają takie i takie skille, chętnie Wam ich wyleasingujemy, damy jakkolwiek. Weźcie tych ludzi, oni szukają pracy”. To było straszne. Chyba nikt, nawet z tych osób się nie spodziewał, że coś takiego się może im wydarzyć po prostu.
Tak myślę. Faktycznie wstrząsnęło to nieco branżą. Spotkałem się też z taką interpretacją, próbą interpretacji tego, że takie rzeczy może są potrzebne, bo powodują, że gdzieś to status quo, do którego tak mocno się przyzwyczailiśmy, jest naruszony, musimy zacząć myśleć i działać w sposób trochę niekonwencjonalny, czy w sposób taki nieoczywisty. Straciliśmy trochę taki grunt, może nie bardzo, ale mimo wszystko gdzieś ten grunt zaczął się lekko trząść.
Słyszałem też takie głosy, że tak naprawdę pracę stracili ci najsłabsi, ci, którzy na przykład nie byli potrzebni w projektach, bo byli trzymani na zasadzie „A może się przyda”. Osobiście nie do końca się z tym zgadzam, bo to jak mówisz, też obserwowałem sytuację na LinkedInie, widziałem, że nieraz osoby z wieloletnim stażem, naprawdę dobre, rozpoznawalne, traciły pracę. Oczywiście było to zupełnie niezależne i ta decyzja leżała zupełnie poza nimi, bo to najczęściej różne sytuacje właśnie ekonomiczno-gospodarcze na to wpływały. Wstrząs na rynku pracy jakiś tam był i taka narracja, czy mówienie o tym, że ta branża jest stabilna i przetrwa wszystko. Mam wrażenie, że tutaj trochę rysa na szkle się pojawiła na pewno.
Widzieliśmy, też obserwowałem na LinkedInie wysyp takich postów, często naprawdę bardzo smutnych. Z jednej strony było tego całkiem sporo, z drugiej strony mam wrażenie, że ludzie też się tak trochę zmotywowali do tego, żeby sobie wzajemnie pomagać.
Faktycznie, bardzo fajnie, na LinkedInie niosło się wiele takich komentarzy, czy wiele takich postów, na przykład wskazujących jakąś możliwość, gdzie pokierować swoje kroki dalej, że tu może jest wolne miejsce, że tu może zaaplikować. To też jest fajne. Myślę, że pokazało trochę takiej ludzkiej twarzy tego wszystkiego. Trochę ociepliło tę sytuację. Nie wiem, czy też miałeś okazję coś takiego zaobserwować?
Jak najbardziej. Ten zryw był bardzo widoczny. Potem nawet LinkedIn wprowadził taką opcję, żeby oznaczyć się, że „Open to Work”, taki hasztag i nakładał Ci na zdjęcie coś takiego. Widać było, że jest wzmożona ilość postów i sharowania, polubień. Ludzie po prostu nawet jak ktoś kogoś nie znał, ale widział, że ta osoba w wyniku COVID-u po prostu straciła pracę, szuka zajęcia, to dobra, dam like, bo zwiększa to szanse, powiększa zasięg. Można do tego pracodawcy potencjalnego dotrzeć.
Wróciłbym tu do tych programistów. Rzeczywiście chyba juniorzy, te osoby początkujące, im to występowało, ale mam wrażenie, że seniorzy, którzy odpadli, stracili projekty, pracę, to też była chyba taka rewalidacja czy oni naprawdę są seniorami. Senior to jest koszt dla firmy, duży koszt.
Teraz właśnie widziałem takie ogłoszenie, ktoś oddaje 20 seniorów, czy to rzeczywiście byli seniorzy, czy w tych projektach potrzebne aż byli ludzie z takimi umiejętnościami? Może to było, wiesz, trochę na zapas. Mieliśmy ich w zespole i nagle się okazało, kiedy jest trochę gorzej, że trzeba gdzieś przyciąć. „Dobra, zostawimy dwóch seniorów na pokładzie, czterech możemy oddać i projekt dalej się kręci” to chyba też było trochę zejście trochę na ziemię, sprawdzenie co my tak naprawdę mamy, jakich ludzi na pokładzie, jakich potrzebujemy i przeliczenie kosztów.
Ten zryw był bardzo widoczny. Potem nawet LinkedIn wprowadził taką opcję, żeby oznaczyć się, że „Open to Work”, taki hasztag i nakładał Ci na zdjęcie coś takiego. Widać było, że jest wzmożona ilość postów i sharowania, polubień. Ludzie po prostu nawet jak ktoś kogoś nie znał, ale widział, że ta osoba w wyniku COVID-u po prostu straciła pracę, szuka zajęcia, to dobra, dam like, bo zwiększa to szanse, powiększa zasięg. Można do tego pracodawcy potencjalnego dotrzeć.
Tak, myślę, że niejednemu, niejednej, taka sytuacja gdzieś mogła się przydać tak naprawdę, bo takie zastanowienie się gdzie jestem, czy faktycznie jestem w na tyle ciepłym miejscu, że nie muszę się gdzieś tam rozwijać, nic nie robić, może przełożyć na to, że jednak ta osoba zacznie coś robić.
To jest ważne, myślę, co powiedziałeś, że juniorzy tutaj, albo te osoby, które planowały dopiero wejść do branży w tym roku, one trafiły bardzo niefortunnie. Mimo wszystko firmy zatrzymały te rekrutacje w tym okresie wiosenno-wczesnoletnim. To było bardzo mocne wyhamowanie rekrutacji.
Nawet zmiana pracy nie była taka oczywista. Wyobraź sobie, że jesteś taką osobą, która dopiero co przyszła do firmy, albo zaczęła na początku roku pracę. Możesz się spodziewać, że najprawdopodobniej będziesz pierwszą osobą do zwolnienia, jeśli faktycznie jakieś redukcje będą musiały nastąpić, więc niełatwa sytuacja i dla juniorów i dla tych, którzy dopiero co się załapali w tej branży, mam wrażenie.
Tak, juniorzy tutaj, to było wprost widać gdzieś na forach, grupach, że ten okres odpowiedzi na CV się wydłużył, przestały do nich trafiać jakieś oferty. Firmy weszły na chwile w taki tryb przetrwania.
Mam wrażenie, że to już się skończyło, że mamy to już za nami, że to był taki peak, trochę panika, nie wiemy, co będzie, więc lepiej wygasić rekrutację, zostajemy z tym, co mamy na pokładzie, robimy lekkie redukcje. Może nie redukcje, ale wtedy musimy wynagrodzenie trochę obciąć i jakoś żyjemy, zobaczymy, co będzie po wakacjach. Widziałem, że były plany, że działamy do wakacji, zobaczymy co dalej. To się trzyma, to się kręci dalej. Mam wrażenie, że to tak jak mówisz, to była rysa, która dała niektórym do myślenia, trochę nas sprowadziła na ziemię, ale nic więcej się jakby nie wydarzyło.
Jeszcze tylko Ci powiem o tej zmianie pracy. Dla mnie to był w ogóle okres zmiany pracy, bo podjąłem decyzję, w kwietniu złożyłem wypowiedzenie, że idę na własną działalność. Wyobraź sobie, że myślałem, że jestem szalony, robiąc taki krok, ale byłem trochę pewien, co chcę robić i że to ma szansę, dużą szansę wypalić.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy startuję 1 lipca, na LinkedInie piszę, że odpalam działalność i nagle w tych pierwszych dniach lipca pierwszy, drugi, trzeci post „Ej, ruszam z własną działalnością”, „Ej, zmieniłem pracę”, czyli te osoby, wykorzystały COVID, żeby podjąć jakieś działania. Dla niektórych to był też impuls, żeby pomyśleć, czy to miejsce, gdzie jestem, gdzie się zasiedziałem, to jest dobre miejsce, czy stąd nie można mnie wyrzucić, a może właśnie można? Taką firmę, w której ciepło się siedzi od 5-10 lat, też może coś spotkać złego i nie jest przygotowana na takie sytuacje. Niektóre osoby, które mają jakiś plan na siebie, uznały, że trzeba działać.
Nie, że wycofuję i czekam na lepsze czasy pasywnie, tylko działają aktywnie. Przeszły niektóre osoby do działania i to było widać wprost na LinkedIn i na różnych social mediach.
Dokładnie, dla niektórych to był taki katalizator zmian, mam wrażenie. Natomiast faktycznie, jak sobie teraz spojrzysz na LinkedIna, jak widzę swojego walla, to nie m a tam już tego typu postów, ogłoszeń, że nagle straciłem pracę. Mam wrażenie, że sytuacja odmieniła się diametralnie i w tej chwili, też w projektach, w których pracuję, szukamy programistów i mam wrażenie, że jest jeszcze trudniej znaleźć kogoś sensownego, niż to było przed COVID-em. To była na chwilę taka mała zapaść, a teraz rynek wessał wszystkich tych, którzy się uwolnili od tego rynku pracy w tym okresie wiosennym.
To jest bardziej skomplikowana rzecz, bo pewnie to, że wiele firm musiało przejść tę transformację cyfrową, że zauważono potencjał w różnych narzędziach internetowo-cyfrowych, wpłynął na to, że zapotrzebowanie jeszcze na te usługi IT, już jakby wychodząc poza programowanie, jeszcze się zwiększyło, w związku z tym tych specjalistów jeszcze bardziej brakuje.
To, co ja w tej chwili obserwuję, to jest tak naprawdę pogłębienie się jeszcze tego deficytu takich osób, które faktycznie coś konkretnego potrafią. Nie ma w tej chwili już takich problemów w znalezieniu pracy, niż jak to było jeszcze z pół roku temu na przykład.
Tak, to widać po niektórych tych indeksach rynku pracy, w jakim on jest stanie. Widać, że to IT rośnie. Nagle nie pojawiło nam się kilkudziesięciu tysięcy programistów na rynku, bo skąd mieli się pojawić, skoro juniorzy nie weszli na rynek pracy, to tak naprawdę my nie przygotowujemy nowych programistów, bo skąd mają się wziąć seniorzy? Nie spadną z nieba. Trzeba tych juniorów, midów przeprowadzić przez ten cały proces i zrobić z nich dobrych seniorów.
Były jakieś roszady, były przetasowania, ludzie się polokowali w dobrych firmach, dla niektórych była to możliwość też pozyskania dobrego seniora za troszkę niższą cenę, bo skoro wypadł gdzieś z projektu, to niektórzy bardzo szybko rzucali się na te osoby. Teraz to ucichło. Mam wrażenie, że ten rynek rekrutacyjny wrócił do normalności i dalej się kręci. Była ta rysa i działamy dalej.
Właśnie, działamy dalej. Przeszliśmy na pracę zdalną. Wielu z nas przeszło na pracę zdalną. Dla niektórych to był taki trochę świetlik, ale i takie miejsce, takie coś, do czego wzdychali, do tej pracy zdalnej. Po kilku tygodniach okazywało się, że wszystko się może znudzić, wszystko się może przejeść, nawet 100% praca zdalna, jeśli się nie jest na to przygotowanym, jeśli się nie wie, jak tą pracę zdalną sobie na przykład w swoim domu ułożyć.
Czy COVID też spowodował, według Ciebie, taką katalizację, przyjęcie pracy zdalnej, jako czegoś już normalnego w IT, czy też to niezależnie od COVID, i tak musiało się prędzej, czy później wydarzyć?
Wiesz co, ta sytuacja była zdecydowanie katalizatorem, takim trochę wymuszonym. W firmie, w której pracowałem poprzednio, wcześniej przeszliśmy na taki tryb zdalny, częściowy. Że jeden, dwa dni w tygodniu można pracować zdalnie. To było bardzo fajne. To wielu ludziom pomagało w organizacji życia domowego, w załatwianiu różnych spraw, mogli sobie inaczej ułożyć dzień, nie dojeżdżać do tej pracy. Tu się nagle okazuje, że trzeba trochę dłużej posiedzieć w tym domu. Mnie osobiście takie rozwiązanie odpowiadało, ale szybko się okazało, że ten mój dom nie jest przygotowany do tej pracy zdalnej i podejrzewam, że nie tylko mój.
Siedzenie przy stole jadalnianym, praca na zwykłym krześle, to było fajne przez tydzień, może dwa, ale potem już tyłek, za przeproszeniem, piekł od siedzenia na czymś takim niewygodnym.
Tutaj firmy szybko się przekonały, że da się zorganizować tą pracę zdalną, że to nie jest tak, że ludzie na tej pracy zdalnej się tylko opierniczają, oglądają seriale i nie ma nad nimi, nie mówię o kontroli, ale że te projekty idą, praca posuwa się do przodu mniej lub troszkę gorzej. Jeśli firma nie ma kultury pracy zdalnej i nagle ludzi wysyła i są problemy z podstawową komunikacją, bo były daily meetingi, spotkania, a w trybie zdalnym to nie działa jak w biurze. Nagle trochę duch w zespole spadł, bo siedzimy zamknięci w tych domach. W marcu nie mogliśmy wychodzić na dwór, to trochę jak w więzieniach zaczęliśmy się lekko czuć. Mam psa, więc mogłem wychodzić, ale było różnie.
Fajnie, że można było spróbować tej pracy zdalnej. Niektórzy się przekonali też, że to nie jest dla nich, że nie mają warunków w domu, żeby coś takiego zorganizować na dłuższą metę, ale firmy też mogły spróbować. Trochę to na nich wymusiło, ale spróbowali i mam wrażenie, że nawet jeśli to wszystko się zakończy, a nie wiemy, kiedy to się zakończy tak naprawdę. Część firm jednak pozwoli w jakimś stopniu tym pracownikom pracować zdalnie.
W firmie, w której pracowałem poprzednio, wcześniej przeszliśmy na taki tryb zdalny, częściowy. Że jeden, dwa dni w tygodniu można pracować zdalnie. To było bardzo fajne. To wielu ludziom pomagało w organizacji życia domowego, w załatwianiu różnych spraw, mogli sobie inaczej ułożyć dzień, nie dojeżdżać do tej pracy. Tu się nagle okazuje, że trzeba trochę dłużej posiedzieć w tym domu. Mnie osobiście takie rozwiązanie odpowiadało, ale szybko się okazało, że ten mój dom nie jest przygotowany do tej pracy zdalnej i podejrzewam, że nie tylko mój.
Tak, zgadzam się. To zdecydowanie sytuacja wymuszona. Nie wszyscy byli na to przygotowani. Myślę, że raczej to już zostanie. W sensie to, że zauważyliśmy, firmy zauważyły, że da się tak pracować, że te efekty pracy są sensowne, są jakieś. To zaufanie mimo wszystko jakieś tam jest.
Wiadomo, w takiej pracy zdalnej trzeba polegać na zaufaniu. Ci, którzy próbują wprowadzać 100% kontroling, najczęściej przekonują się, że to po prostu słabo działa, ale w takiej długoterminowej perspektywie, praca zdalna, powiedzmy działa.
Osobiście ponad 6 lat chyba pracuję w ten sposób. Jak gdyby dla mnie to nie była żadna zmiana. W sensie nadal pracowałem w ten sam sposób, natomiast potrafię sobie wyobrazić, że dla wielu to był taki organizacyjny szok wręcz. Przełożenie, przemianowanie różnych miejsc, na przykład w swoim domu, czy mieszkaniu, przeorganizowanie czasu, inne podejście do komunikacji. Dużo zmian w bardzo krótkim czasie.
Myślę też sobie, że z drugiej strony to jest otwarcie jakichś możliwości, bo w momencie, kiedy przechodzimy na pracę zdalną, jesteśmy gotowi do współpracy z firmami z całego świata tak naprawdę. Nasze horyzonty, nasze możliwości są znacznie szersze. Ciekawa rzecz, jeśli chodzi o takie przyspieszenie tej pracy zdalnej.
Myślę, że to nie jest jedyna rzecz, która została przyspieszona przez COVID, bo to, co tak szumnie nazywa się transformacją cyfrową.
Od bardzo małego zakresu, jak w firmach kilkuosobowych, po wręcz urzędy, instytucje rządowe, to też zostało bardzo mocno skatalizowane przez COVID. Mam wrażenie, że ta dobra dla wszystkich, bo osobiście zauważyłem kilka bardzo fajnych, pozytywnych aspektów transformacji cyfrowej. Chociażby działania pod tytułem „E-recepta”, czy możliwość posiadania dokumentów w aplikacji. To są fajne rzeczy, które też przyspieszyły mocno w tym ostatnim roku w Polsce.
Trochę się tylko martwię, że w momencie, gdy zaczniemy wychodzić z tej sytuacji pandemicznej, to gdzieś ta prędkość trochę wytraci, ale zobaczymy. Mam nadzieję, że teraz się utrzyma.
Tutaj ta transformacja cyfrowa była znów wymuszona, ale rzeczywiście to fajnie działało. Sam niedawno zgłaszałem zbycie pojazdu i załatwiłem to w 5 minut przez nasze platformy urzędowe. Byłem bardzo zadowolony.
Z tego można narzekać, że zawsze można się przyczepić, że to nie działa, że interfejs nieintuicyjny, ale i tak się cieszę, że dziś tak wiele spraw już możemy załatwić właśnie urzędowo, że te e-recepty działają, że jest dostęp do tego, nie trzeba jechać do lekarza, tylko mam tę receptę, jeśli ktoś leczy się cały czas na coś i potrzebuje tych leków.
Najbardziej tutaj to kopnęło edukację, ta przyspieszona transformacja i to obnażyło, w jakim fatalnym stanie mamy edukację. Przygotowanie nauczycieli do e-pracy, e-nauczania. To była masakra, co się działo w tych pierwszych dniach.
Nie chcę aż tak dobitnie mówić, że u niektórych wyszedł taki analfabetyzm cyfrowy, ale tak trochę było. Szczególnie u tych starszych pokoleń. To było zderzenie niesamowite. Rozmawiałem z kolegą, który mówi, że jego mama pracuje i załamana była, bo posadzili ją przy biurku, przy bezdusznym monitorze, ona wykłada te lekcje. Całkowita bezradność, brak opanowania narzędzi. Co nie zagrało według mnie też trochę, ale uczymy się, to była pierwsza sytuacja, że w tym pośpiechu, rzuciliśmy się na różne rozwiązania. Nie było takiej pewnej standaryzacji. Ci na Teamsach, ci na Zoomie, tu takie narzędzia, a tu takie. Szkoły same nie wiedziały jak to zorganizować.
Sam również otrzymywałem zapytania gdzie dziennik, gdzie prowadzić, a Google ma jakieś rozwiązania, a Microsoft, po prostu tragedia. Informatycy, którzy się opiekują w szkołach tymi komputerami, albo to są jakieś firmy, to prawdopodobnie oni tam nie spali tygodniami, bo musieli organizować maszyny, konta zakładać. Masakra.
Fajnie, że jesteśmy po tym etapie. Mam nadzieję, że to nie pójdzie na marne. Że jak się wygasi koronawirus, to gasimy komputery, zapominamy loginy i hasła, co to są Teamsy. Mimo wszystko to gdzieś tam już w ludziach zostanie i będą wiedzieli, że jest taka technologia i można z tego korzystać i to nie jest złe.
Powiedziałeś o tych Teamsach. To jest takie słowo klucz, jeśli chodzi o zmiany takie cyfrowe i ogółem rozumiane społeczeństwo. O tych Teamsach wielu z nas usłyszało po raz pierwszy. Nie tylko o Teamsach, bo o Zoomie, o Skypie, to są też takie platformy, które mocno wpłynęły na tej pandemii.
Wiadomo, przeżywały też swoje wzloty i upadki, jakieś różne wpadki bezpieczeństwa w Zoomie, czy też wydajnościowe rzeczy w Teamsach szeroko się odbijało. Z drugiej strony nagle uderzyła w te narzędzia fala nowych użytkowników. Zresztą Microsoft się chyba trochę przeliczył, umożliwiając darmowe dostępy dla szerokiego grona, nie wiedząc ile osób będzie chciało z tego skorzystać. Ale podjęli rękawice i finalnie gdzieś tam faktycznie dzięki takim narzędziom mieliśmy możliwość, namiastkę, chociażby prowadzenia lekcji, spotkań, rozmów z bliskimi, znajomymi. Wszystkiego tego, czego nagle nam zabrakło.
Dzięki temu też mam wrażenie, że ta branża urosła. Oczywiście widzimy końcówkę pod tytułem Teamsy, czy Zoom, ale za tym stoi rzesza ludzi, potężna infrastruktura i tak dalej. Też oczywiście miliony dolarów, nie oszukujmy się. To wszystko gdzieś urosło, to wszystko gdzieś wypłynęło.
Myślę, że to ma dalej później przełożenie, chociażby na ten rynek pracy, o którym mówiliśmy, że tutaj też to zapotrzebowanie rośnie. Pewnie za chwile zobaczymy jeszcze większa fale ludzi, którzy dopiero chcą wejść do IT, którzy usłyszą, że w tych trochę chwiejnych czasach ta branża jest stabilna i tak dalej. To jest takie drzewko, to się wszystko propaguje w dół.
Te narzędzia, te rzeczy, które się pojawiły albo wypłynęły w tym roku, to też jest według Ciebie taki ruch, zmiana, która z nami zostanie, będziemy nadal chętniej komunikować się za pomocą komunikatorów, wymieniać dokumenty cyfrowo? Pytam o to, czy te zmiany w społeczeństwie, już nie mówię między nami, osobami takimi technicznymi, którzy się jak gdyby na co dzień tym zajmują, ale w szeroko rozumianym społeczeństwie.
Jestem ciekaw Twojego zdania, czy te zmiany, które wprowadził COVID w tym obszarze, czy to jest coś, co z nami zostanie, czy nadal będziemy się w ten sposób komunikować, pracować i tak dalej?
Jestem zdania, że zdecydowanie zostanie. Może troszkę w mniejszym stopniu, ponieważ potrzebne nam są kontakty międzyludzkie w realu. To jest straszne, ale podejrzewam, że część ludzi, tak osiądzie w tym cyfrowym świecie, może nawet im się to spodoba, że tak wyeliminują się, że im nie będzie brakować takich normalnych spotkań, że ten cyfrowy świat jest takim substytutem, ale jest ok, kupuje to, nawet fajnie, mogę sobie zmienić tło w kamerce, mogę sobie dać jakiś filtr na twarz, jest super.
Możemy się komunikować i trochę szkoda, ale gdzieś tam ci młodzi, szczególnie młodzi wsiąkną w ten cyfrowy świat i zobaczą, że dobra, to jest ok do jakiegoś stopnia i będziemy w tym. Jeśli miałbym się wypowiedzieć troszkę o tej transformacji cyfrowej tych narzędzi, jeśli chodzi o normalne firmy, nie IT, to zobacz, co się wydarzyło, że nagle takie lokalne firmy musiały się przenieść też trochę zrewolucjonizować cyfrowo i wypuszczają produkty cyfrowe.
Wystarczył po prostu impuls, musiał się może trochę grunt pod nogami zatracić, trzeba było ruszyć trochę móżdżkiem, że da się. Daję jakąś usługę taką lokalnie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebym mógł coś zrobić szerzej, wyskalować się. Może jednak się troszkę zmienić tryb działania, to było widać po restauracjach, co się działo.
Oprócz tego, że zaczęły dowozić, to był taki pierwszy krok, to ja nawet się spotkałem, że jedna restauracja, chyba pizzeria, sprzedawała składniki na pizzę. Jak nie możemy, z dowozem jest problem, bo mamy jednego kierowcę, to kup, chociaż składniki od nas na pizzę i zrób sobie samemu.
Włączyła się więc taka kreatywność, kombinowanie. Chyba jesteśmy najlepszym krajem w kombinowaniu na świecie, Polska. Szczególnie branża turystyczna mocno musiała lawirować, żeby obchodzić różnego rodzaju obostrzenia. Turystyka nie przeniesie się tak szybko do świata cyfrowego, aczkolwiek widziałem wśród zawodów przyszłości architekta, organizatora wirtualnych wycieczek. Jest więc potencjał, da się wiele rzeczy jeszcze naprawdę wymyślić.
Włączyła się taka kreatywność, kombinowanie. Chyba jesteśmy najlepszym krajem w kombinowaniu na świecie, Polska. Szczególnie branża turystyczna mocno musiała lawirować, żeby obchodzić różnego rodzaju obostrzenia. Turystyka nie przeniesie się tak szybko do świata cyfrowego, aczkolwiek widziałem wśród zawodów przyszłości architekta, organizatora wirtualnych wycieczek. Jest więc potencjał, da się wiele rzeczy jeszcze naprawdę wymyślić.
Tak, to jest ciekawe. Mam wrażenie, że pojawiło się sporo cyfrowych produktów. Nam pewnie najbliższe są różnego typu kursy. To, że nie można było już odbywać takich szkoleń gdzieś offline’owych, w tak zwanym „Realu”, spowodował to, że coraz więcej osób spojrzało na internet, jak na takie medium, gdzie być może da się przenieść te szkolenia, kursy, konferencje online.
W pewnym momencie mieliśmy tego strasznie duży wysyp, jakichś live’ów, webinarów, nawet nie mówię o takich płatnych, ale też o tych zupełnie darmowych. Tych materiałów był zalew. Tak naprawdę nie wiedziałem, które mam wybierać, bo mnóstwo było ciekawych faktycznie, ciągle ta fala mam wrażenie, że istnieje.
Też jestem ciekaw, czy to jest coś, co przetrwa, coś, co na stałe się wpisze w internet nie tylko Polski, ale też światowy, że tej wiedzy będzie tam jeszcze więcej. Szkoleń, będzie coraz więcej kursów, produktów cyfrowych i tak dalej, czy też raczej wrócimy po pewnym czasie do sali szkoleniowej, do takich wyjazdów firmowych, gdzie łączymy nie tylko naukę, ale miłe spędzanie czasu i integrację.
Co Ty o tym myślisz?
Powiem Ci, wspomniałeś o tych live’ach. To, co się działo na Facebooku, jak już te firmy różne opanowały te live’y, to powiem Ci, ze sam w akcie desperacji uczestniczyłem w live z nauką tańca i z dziećmi i żona staliśmy po prostu przed telewizorem i uczyliśmy się tańczyć salsy, bachaty, czy inne rzeczy.
Siedział człowiek już drugi miesiąc w domu, nuda była. To była jeszcze taka forma wsparcia tych osób, które wyszły do tego świata online. Jedni pokazywali jak gotować, drudzy jak tańczyć. Modlili się online, tyle rzeczy się nagle działo, transmisje z różnego rodzaju domów, miejsc, żeby tylko móc się spotkać.
Potem naturalnie przyszły konferencje, bo wszystko się skillowało. Zabijano po kolei wydarzenia. Niektórzy jeszcze myśleli „Dobra, może coś się wydarzy, próbujemy organizować”, po czym na tydzień przed jednak nie dało rady. Znowuż pojawiło się zapotrzebowanie na organizację takich eventów online’owych, bo się okazało, że na Teamsach, czy na Zoomie nie do końca, to musi być troszkę fajniejszy charakter. Duże konferencje przeniosły się do tego online’u.
Powiem Ci, że tego nie kupiłem. Mnie ta forma nie przypasowała, szczerze powiem. Mam brać dzień wolny, żeby siedzieć przed komputerem, to dzień jak co dzień i oglądać te prelekcje, to jakby nie jest coś, co mi pasuje. Te kursy online, bo nie dość, że ich było dużo, to pojawiło się jeszcze więcej. Część w odpowiedzi na to, że niektórzy pomyśleli „Ej, trzeba coś teraz zrobić ze swoim życiem. Tu mi się pali biznes, to może szybko się przebranżowię”, czy to do IT, czy na krawcową, fryzjerkę, więc pojawiło się sporo kursów, pojawiło się sporo takiej wiedzy w tym onlinie i myślę, że to jest dobry trend, bo to daje taką możliwość szybkiego zdobycie wiedzy na jakiś temat. To jest fajne, bo nikt nie mówi, że wyuczyłeś się w szkole jakiegoś zawodu, masz to robić całe życie. Dostęp do wiedzy mamy teraz naprawdę niesamowity.
Oczywiście, możemy mówić, że ta wiedza była różnej jakości. Niektórzy dopiero pierwszy raz produkowali kurs, ale pierwsze koty za płoty. Będzie tylko lepiej. Boje się tylko o tę konferencję, bo osobiście chciałbym jednak, żeby spotkać się w realu, nie mówiąc już ile hoteli i ośrodków padło przez to, że nie było konferencji, nie było warsztatów, nie było innego rodzaju spotkań takich firmowych.
Tak, to prawda. Mam taki problem z tymi konferencjami, czy webinarami, że konferencje są najczęściej w ciągu dnia, że tak jak mówisz, zazwyczaj człowiek pracuje, musiałbym sobie wziąć wolne. webinary z kolei odbywają się wieczorami, gdzie ja mam czas bardziej zarezerwowany dla rodziny.
Powiem szczerze, że po całym dniu siedzenia przed komputerem w pracy, nie bardzo chce mi się kolejne godziny jeszcze tam przesiadywać. Natomiast uczestniczę w tego typu konferencjach, tylko i wyłącznie, jeżeli później są dostępne nagrania online. Po prostu wiesz, tych prelekcji, czy wykładów, bo wówczas mogę sobie w dowolnym, dogodnym dla mnie czasie po prostu wybrać te rzeczy, które mnie interesują i sobie powiedzmy obejrzeć je kilka razy.
Nieraz jest tak, że faktycznie te prelekcje nie są dostępne dla wszystkich na jakimś ogólnodostępnym kanale, na YouTubie, tylko dla na przykład uczestników. Nadal jest to sensowne, żeby to sobie zobaczyć, bo tam jest często pigułka wiedzy, fajnie to jest zrobione. Natomiast faktycznie takie uczestniczenie live dla mnie, w tego typu rzeczach, najczęściej odpada. Mam zazwyczaj inne rzeczy do zrobienia w tym czasie.
Tam największym też problemem tych spotkań online jest ten networking, którego po prostu nie ma. Nie ma tego networkingu. Networking na czacie? No przepraszam, raczej nie. Wiem, że te platformy się potem zmieniały i tworzone były jakieś pokoje, gdzie zbierano sobie grupkę osób, to sobie pogadajcie w mniejszym gronie. Szybko zobaczyliśmy, że te live to jest takie coś trochę bez duszy. Przychodzę, siadam przed komputerem, konsumuję, przelecę na czacie, to wszystko, dziękuję, rozchodzimy się. Nie mówię o tym piwku, pizza, jakieś spotkanie w kuluarach, ale brakowało tego pierwiastka ludzkiego w tych livach jednak.
Nie da się zasymulować tej całej atmosfery i otoczki, języka ciała i tego typu rzeczy. Nie da się. Aczkolwiek raz uczestniczyłem, w projekcie na konferencji, która nazywała się „Kariera IT”, zresztą to jest cykliczna konferencja wcześniej. W czasach pre-covidowych odbywała się w wielu miastach Polski.
Oni to oparli na bardzo fajnym software, który działał trochę tak jak gra Simsy. Miałeś swojego awatara, był wirtualny świat, gdzie sobie po prostu chodziłeś, miałeś inne osoby, z którymi mogłeś sobie rozmawiać głosowo. Po prostu podchodziłeś do innego awatara, naciskałeś jakiś klawisz i mogłeś pogadać. To w miarę ok, jakoś tam działało. Nie było tego istotnego elementu, że widzisz tę osobę, widzisz język ciała, ale już jest lepszą namiastką, niż tak jak mówisz czat w pokoju, gdzie każdy może sobie pisać. To nie jest zdecydowanie to samo. Ponarzekaliśmy.
Czekaj, ponarzekamy jeszcze. Prelegenci przecież. Przecież to była katastrofa dla prelegentów. Ile osób narzekało na to, że nie ma sceny, nie ma publiczności, gada do kamery. To było dla nich też coś nowego, dla niektórych traumatyczne przeżycie. Maskotki sobie za kamerami z tyłu kładli, żeby chociaż wiedzieć, że do kogoś mówią. Straszne. To było naprawdę straszne i jest straszne, bo dalej widać, że te osoby chcą występować, chcą mówić, ale im to nie wychodzi.
Bo jak występujesz faktycznie na scenie, to masz taki natychmiastowy feedback, widzisz reakcje publiczności, widzisz czy ziewają, czy może się wpatrują, natomiast przed kamerą to jest totalnie anonimowe. Gdzieś tam nawet takie memy widziałem, że w czasie przed COVID-em wchodził prelegent na scenę i mówi „Cześć, witajcie! Cieszę się, że tutaj jesteście”, a w czasach COVID-owych „Cześć, czy mnie słychać? Mam nadzieję, że tam jesteście”. Wiadomo, są to dwa różne podejścia. Z drugiej strony lepsze to niż nic. Gdyby miało zupełnie nie być tego typu wydarzeń, to też ze szkodą dla wszystkich.
Myślę, że te komunikatory, wydarzenia online, konferencje, to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie chmura. Chmura to jest taki trochę buzzword, wiadomo, że wiele osób różne pojęcia do tego worka wrzuca. Natomiast ogólnie rozumiana chmura, to jest mocna tendencja technologiczna, która od lat się umacnia, pewnie będzie się umacniała, a w tym roku mieliśmy dwa takie potężne wydarzenia związane z chmurą w Polsce, związane z inwestycją gigantów technologicznych Microsoftu i Google, które to firmy zapowiedziały.
Faktycznie, biliardowe wydaje się wręcz inwestycje. Wiadomo, jeszcze trochę czasu pewnie minie i wody w Wiśle upłynie, zanim to się przełoży na jakieś konkretne, bardzo wymierne rzeczy, ale jestem ciekaw, czy według Ciebie chmura to będzie taki mocny trend technologiczny na następny rok, jak Ty widzisz ten obszar technologiczny?
Jak występujesz faktycznie na scenie, to masz taki natychmiastowy feedback, widzisz reakcje publiczności, widzisz czy ziewają, czy może się wpatrują, natomiast przed kamerą to jest totalnie anonimowe.
Nie jestem ekspertem technologicznym od chmury, takim biznesowym, więc powiem bardziej deweloperską, że chmura była, jest i będzie. Czy tam będzie zwiększony wzrost? Pewnie tak, bo widać taką akcelerację jeszcze większą. Przede wszystkim można bardzo szybko postawić jakieś rozwiązania na kogoś w tej chmurze. Więc tam bardzo szybko się kręci. Jeśli mowa o tych inwestycjach, to wiem, że Microsoft, tutaj chodzi chyba o Data Center w Polsce, tak? Że będziemy mieli.
Jak to wpłynie? Podejrzewam, że to wpłynie też trochę tak geopolitycznie. To, że mamy swoje centrum danych tutaj, dla niektórych chmura to było takie „To ja mam gdzieś dane wynosić do innego kraju? Do serwera w innym kraju?”. Pomimo że to nie był tak do końca problem dla większości, ok, były pewne rozwiązania, które prawnie nie pozwalają wynosić danych za granicę, to może być taki lekki, dodatkowy checkbox przy podejmowaniu decyzji, że to jest u nas już w kraju, to czujemy się bezpieczniej.
To też widziałem, że wiele firm zaczęło też marketingowo działać w kontekście chmury, oferować jakieś szersze usługi i przyciągać deweloperów do chmury, „Ej, chodźcie, bo naprawdę jest teraz spora transformacja rozwiązań i potrzebujemy ludzi na pokład”. Tyle ode mnie, jeśli chodzi o chmurę. Jeśli chodzi o inwestycje Google, to nie wiem, co tu się na tym polu wydarzyło, jeśli chodzi o Polskę.
Tu jest podobna rzecz. Nawet nie wiem, czy ta kwota jest jeszcze większa, ale tam jeszcze chyba jest to rozłożone w czasie, czy nie do końca przekłada się na jakieś konkrety technologiczne. Wydaje mi się, że jedno i drugie, jakby przełożyć, że będzie duże, czy też jeszcze większe zapotrzebowanie na specjalistów chmury w Polsce.
Ale też taka ewangelizacja, o której mówiłeś, że poprzez te główne firmy i też mnóstwo firm, które się wokoło Microsoftu nakręca, oni są jakimiś tam podwykonawcami, czy jakkolwiek, to poprzez tego typu działania, mocne marketingowo, więcej form zauważy taką potrzebę, konieczność, czy chęć, żeby zmigrować do chmury. Ten rozpoczęty proces transformacji cyfrowej będzie w tym kierunku mocno podążał.
Jest jeszcze mnóstwo mitów na temat chmury. Że Chińczycy będą nam w dane patrzeć, czy Amerykanie. Wiadomo, jest mnóstwo rzeczy, które trzeba rozwiać. Na to zwyczajnie potrzeba czasu i zwiększenia świadomości.
Tak, musi trochę wody w rzece upłynąć, żeby pewne mity skruszyć. Cieszę się, że mamy takie silne, fajne społeczności, jeśli chodzi o chmurę w Polsce. AWS, Azure, czy Google, tam naprawdę fajnie się dzieje. W Google chyba troszkę mniej są chyba najmniej popularni. Ostatnio widziałem, że chyba 4,5% rynku światowego mają, więc to się tam gdzieś rozkręca. Tak przekornie zapytam, czy to jest sukces naszej partii rządzącej, to Data Centre w Polsce?
Tak, bardzo oficjalne przywitanie. Najlepiej jest się ogrzać w cieple innych.
Rozumiem. Polscy specjaliści najlepsi na świecie. Będą pracować z najlepszymi technologiami. Dobrze. Super.
Zostawmy może ten temat, bo mocno zboczyliśmy, nie w tym kierunku, którym powinniśmy. Mówimy o takich fajnych rzeczach, które się gdzieś tam działy. Są też niefajne. Do tych niefajnych należy bardzo silne wzmożenie cyberataków, czy w ogóle takich działań związanych z naruszeniem cyberbezpieczeństwa. Takich też mocno niechlubnych, bo z tego, co gdzieś widziałem w statystykach, bardzo wzrosła ilość ataków cybernetycznych na szpitale i wykradanie danych, które na czarnym rynku, te dane medyczne, są niesamowicie dużo warto.
Z drugiej strony instytucje pod tytułem „Szpitale” zazwyczaj nie mają pieniędzy i zasobów, żeby powiedzmy bronić się przed tego typu rzeczami, więc są też łatwym łupem. To nie tylko oczywiście szpitale, bo ilość przeróżnych cyberataków, z którymi mamy do czynienia i które się mocno nasiliły w okresie COVID-a też świadczy o tym, że te nasze dane są cenne, że powiedzmy, stanowią, jakąś wartość i nie można już obecnie mówić, że jestem tylko szarym Kowalskim i kogo będzie interesowało to, co mam na telefonie.
W dzisiejszych czasach, kiedy te urządzenia zbierają mnóstwo informacji, kiedy tam mamy całe centrum dowodzenia, jakieś ważne informacje, dokumenty i tak dalej, to jesteśmy jednak jakąś tam wartością dla cyberprzestępców.
Tak, okazuje się, że nie trzeba wychodzić na ulicę i komuś ująć torebki, można siedzieć przy komputerze, położyć komuś całą firmę i powiedzieć “Wpłacaj mi 10 tysięcy euro, bo inaczej Twoja firma stoi”. Teraz taki przysłowiowy Kowalski, nie wiem, jak reagowali na takie akcje, ale wątpię, że tam w ogóle były backupy. Bezpieczeństwo w wielu firmach, wielu rozwiązaniach leży. Nie dość, że mało jest specjalistów na rynku od cyberbezpieczeństwa, to świadomość właśnie tych firm.
Dla nich tych pierwszym krokiem jest, idziemy do online, chce mieć szybko sklep, weź coś mi postawa, chcę sprzedawać rzeczy, nie myśli za bardzo o jakichś konsekwencjach co się stanie, jeśli ktoś mi ten sklep wyłączy na tydzień, ile stracę klientów, jaki to będzie koszt dla mojej firmy. Więc może warto zawczasu zrobić sobie jakiś audyt, pomyśleć o tym. To jest tak szeroki aspekt.
Wyszło na jaw trochę takich jak bardzo jako ludzie, te ataki socjotechniczne, jesteśmy słabi. Teraz cała masa ludzi zmigrować do tego świata technologicznego. Nagle nauczyciele, szpitale muszą korzystać z jakichś rozwiązań i okazuje się, że te hasła na karteczkach, wiszące gdzieś tam w tle i kamerka odpalona, która na to patrzy, to jest dalej codzienność. To nie zdarza się Kowalskiemu, to się zdarza politykom, ludziom gdzieś nawet wyżej postawionym. Jesteśmy słabi w tym zakresie.
Jeszcze słabsi są cyberprzestępcy, ale co tu od nich oczekiwać, że oni będą mieli jakiś swój kodeks postępowania, że nie atakujemy placówek szpitalnych, bo może moje dziecko tam nagle trafi, a sprzęt będzie wyłączony. Jak on siedzi gdzieś w Korei, atakuje Brazylię, to sorry, ale jestem bezpieczny. To jest cyberprzestępca, tutaj wątpię, żeby mieli jakiś swój kodeks. Po prostu chcą wymusić kasę i tyle. To była taka ciemna strona tego wszystkiego.
Ona dalej z nami zostanie, tego nie da się wyplewić. Wszystkie takie akty dalej będą z nami.
To jest takie ciągłe ściganie się, my kontra oni. Raz wygramy, raz przegramy. Ważne, żeby ta świadomość o nas rosła, bo mówimy o placówkach, ale zobacz ile takich osób, tych przysłowiowych Kowalskich, było naciąganych, na SMS-y z paczkomatów, z różnych innych dziwnych firm. Po prostu to zaufanie społeczne łączymy się, bo jest COVID, dostajesz SMS-a, maila i te ataki phishingowe przybierały na sile i wykorzystywały to, że ci ludzie są teraz w potrzebie i zmiękczyli się trochę. Są też takimi mało doświadczonymi użytkownikami nowych technologii.
Okazuje się, że nie trzeba wychodzić na ulicę i komuś ująć torebki, można siedzieć przy komputerze, położyć komuś całą firmę i powiedzieć “Wpłacaj mi 10 tysięcy euro, bo inaczej Twoja firma stoi”.
Powiedziałem, że ten cloud to jest taki buzzword, bo chyba trochę jest, wszyscy zaczynają używać tego słowa. Tymczasem gdybyś zapytał, dla wielu jest to bardzo niejasne. Takim samym buzzwordem jest, według mnie, sieć 5G, o której też się wiele mówiło w różnych aspektach.
Niektórzy kupowali sobie czapki z folią aluminiową, żeby się ochronić przed promieniowaniem, niektórzy mówili, że to jest kolejny krok przyspieszający rozwój cywilizacji. Wiadomo, jak zawsze takie różne spojrzenia się gdzieś pojawiały.
Ta sieć teoretycznie się pojawiła, w takich większych miastach w Polsce jest już dostępna. Czy według Ciebie to jest jakaś rewolucja albo coś, co można by było opisać jako jakiś gamechanger, coś, co na ten moment zmienia cokolwiek?
Póki co nie odczuwam tej rewolucji. Może jest to jakaś ewolucja, ale rewolucja? marketingowo i w przekazie miało tak być, ale gdzieś to odeszło na dalszy plan. Jako taki konsument różnych technologii, jeszcze nie odczuwam żadnego zysku z sieci 5G. Może to przyjdzie za jakiś czas, ta przepustowość tych łączy, to wszystko będzie, zadzieje się w tle, my tego tak nie odczujemy, ale będziemy wiedzieli, że te wszystkie usługi chodzą stabilnie, rozmowy wideo, cała komunikacja, możemy obsługiwać coraz więcej urządzeń, bo ich się pojawia coraz więcej. Te wszystkie urządzenia i IoT, smartfony, tego jest aktualnie dużo. Nie powiedziałbym, żeby to była jakaś rewolucja.
Widziałem tylko w jednej telewizji, że po prostu się tym bardzo szczycili. Codziennie na pasku: „Mamy już 5G” i codziennie atakowali ludzie, atakowali, a pewnie większość się zastanawiała, o co chodzi, jakie 5G.
Że po co mi to, nie?
Tak, że po co mi to. Mój tata jest takim fajnym przykładem. On próbuje tak wejść w te nowe technologie. Zawsze mu coś tam pokazuje. Cieszę się, że on już korzysta z bankowości online, ma jakąś biegłość i zawsze go uczulam na różnego rodzaju ataki, co robić, czego nie. To są takie właśnie buzzwordy. Dostał router i pan monter powiedział, że ma pan tutaj 5 GHz częstotliwość i 2,4. Mój tata sobie szybko pomyślał, że 5 jest więcej od 2,4, to na pewno będzie lepiej chodzić, szybciej, będzie bajka. To jest troszkę takie proste myślenie.
Mówię „Wiesz tata, działałeś tyle lat na 2,4 i wszystko było ok. Nic się nie stanie, jak zostaniesz na tym 2,4. Mogę Ci przypiąć Twoją komórkę, telewizor na 5, oczywiście, jeśli w okolicy byłoby dużo sieci Wi-Fi, byście się zakłócali, gdybyś był jeden na pięć, to rzeczywiście, będzie troszeczkę lepiej działać, ale to nie jest jakiś game changer. To nie jest rewolucja, że nie wiem, co w tym telefonie się pojawi”. Zobacz, jak takie buzzwordziki, takie „Było 3G, teraz jest 5G”, „Było 2,4 teraz jest 5 GHz”, jak to działa na niektórych i pobudza.
Jesteśmy podatni na takie rzeczy zdecydowanie. Zwłaszcza, jak się tym przekazem marketingowym wiele razy nas atakuje z różnych źródeł. Wiadomo, telewizja, internet, zobaczyć na jakimś billboardzie i uważasz, że wszyscy mają to 5G, tylko nie Ty.
Jak na to spojrzeć, to trochę mi to przypomina sytuację ze smartfonami, gdzie co roku mamy nowego flagowca Samsunga, nowego iPhone, teraz już znacznie więcej tego jest. Tak naprawdę jakby tak spojrzeć, to ok, jest jakiś progres w sprzęcie, hardwarze, ale czy to aż tak bardzo się od siebie różni? Nie bardzo. Mam wrażenie, że tutaj jest podobnie. Obietnica 5G na ten moment jest na ten moment trochę taką pieśnią przyszłości, mam wrażenie.
Być może kiedyś skonsumujemy to, co ta obietnica gdzieś podaje, natomiast na ten moment to jest dla mnie taka trochę ciekawostka technologiczna.
Jesteśmy podatni na takie rzeczy zdecydowanie. Zwłaszcza, jak się tym przekazem marketingowym wiele razy nas atakuje z różnych źródeł. Wiadomo, telewizja, internet, zobaczyć na jakimś billboardzie i uważasz, że wszyscy mają to 5G, tylko nie Ty.
Fajnie, że jest z nami, że rzeczywiście za jakiś czas możemy nie mieć problemu, bo już będziemy przygotowani technologicznie, będziemy mieli to 5G, bo taki duży problem zauważam, jest w Niemczech. Kiedy oni się szybciej transformowali cyfrowo przed nami, dla mnie to było ogromne zdziwienie, że my w firmie mamy łącze 1 gigabajtowe, a u nich ciężko w ogóle znaleźć 25 Mb.
Okazuje się, że mają starszą infrastrukturę, a szybciej wystartowali. Dzisiaj są w tym etapie, gdzie u nich są już bardzo przestarzałe w niektórych miejscach technologie, a my wchodziliśmy w innym etapie i dla nas łącza 100 Mb/s to nie był jakiś rocket science, bo startowaliśmy później i z innego pułapu technologicznego. Fajnie, że to mamy, nich jest, niech czeka na lepsze czasy.
Dokładnie tak. Schodząc tak bliżej kodu, to z jednej strony widzę, jak tak sobie myślę o tym roku 2020, to widze jak Python wystrzelił z popularnością nawet w tym ostatnim wydaniu indeksu TIOBE. Zdaje się, że na drugie miejsce wskoczył, po raz pierwszy wyprzedzając w ogóle Jave w historii.
To jest też ciekawe i dosyć znamienite, że język ogólnego przeznaczenia, który jest w miarę łatwy, jeżeli chodzi o wejście, ale z drugiej strony jestem jakimś super demonem prędkości, nie posiada killer ficzerów, które by istniały gdzie indziej. Że taki język relatywnie szybko zyskuje na popularności i coraz więcej osób myśli o tym, żeby rozpocząć naukę programowania, to albo rozwiąże Pythona, albo JavaScript.
I nie jest niczym nowym. Python to jest język, który jest 20 lat z nami. Coś chyba koło tego. Mam swoją teorię na ten temat. Języki programowania to jest po prostu trochę też biznes, to jest trochę marketing. Jeśli za danym językiem stoi odpowiednio silna, nawet chyba nie społeczność, ale odpowiednio silny marketing, który będzie promował ten język, to można po prostu wcisnąć wszystko. Python był tak wciskany. Jest dobry do WEB, da się postawić jakąś stronkę na tym. Jest dobry do Data Science, jest dobry do automatyzacji, do robienia skryptów, no i w chmurze się na opędzi na tym jakieś rozwiązania. Siła, ilość materiałów, kursów, książek, po prostu chyba przygniotła i wypromowała go niesamowicie.
Jestem przekonany, że gdyby teraz przerzucić całe działania marketingowe, społecznościowe, wspierające na jakiś inny język, to też by się dało, bo koniec końców chodzi o to, żeby przekonać deweloperów i przekonać biznes, żeby wziąć ten język. A jak można przekonać? Można przekonać poprzez takie działania marketingowe, Dev Advocate i tego typu sprawy.
Tak jak mówisz, składnia, sposób działania, to znowu już nie jest jakaś rewolucja, język skryptowy, możemy jakieś moduły kompilowane z C wykorzystywać, jeśli dobrze kojarzę, więc mamy namiastkę gdzieś tam jakiejś szybkości tych rozwiązań, więc nie wiem. Ta popularność jest, bo stoi za tym pewnie ten marketing, te kursy, to wszystko, Boot Campy i nie wiadomo co. Może też wzrost popularność AI, machine learning, Data Science, gdzie ten język był tam wykorzystywany, mocno przyciągnął rzesze ludzi i ten spowodował ten wzrost popularności.
Ten sławetny Data Science, AI i ten obszar tez jest czymś, co coraz mocniej gdzieś tam wcina się w biznes, nie tylko w takie rzeczy użytkowe, które wykorzystujemy, ale również nasze pisanie kodu. Mam wrażenie, że w tym roku dużo się mówiło o zastępowaniu programistów, zastępowaniu tego, co robią. One też pewnie z racji na brak tych doświadczonych ludzi, zastępowaniu ich albo działaniami sztucznej inteligencji, albo takim programowaniem trochę wyższego poziomu, czy też składaniu programu z klocków, co się szumnie też nazywa no-code, czy też low-code, zależy gdzie tam ucho przyłożyć.
Jestem ciekaw, co Ty o tym myślisz. Mamy dopiero taki zaczyn tego no-code/low-code, pisanie kodu takie z wykorzystaniem GPT-3, są to rzeczy, które dość niedawno zaczęły się pojawiać. Jestem ciekaw, czy myślisz, że pójdziemy z tym gdzieś dalej, czy to się przyjmie na dobre.
Przyjmie się. Przyjmie, bo to jest duże zbicie kosztów. Powiem Ci, że sam korzystam, może nie jakoś dużo z takich no-codowych, low-codowych rozwiązań tylko i wyłącznie dlatego, że to jest oszczędność czasu. Oszczędność czasu to jest oszczędność pieniędzy. Jeśli jestem za pomocą połączenia dwóch, trzech klocków zrobić coś, nad czym spędziłbym kilka godzin programowania, albo może kilka dni, bo musiałbym rozpoznać pierwszą, drugą, trzecią platformę, z która chce się zintegrować, a tu jestem to w stanie zrobić w kilka minut, może muszę zapłacić z to dolca, albo kilka dolców miesięcznie, ale są też darmowe dostępy, które w zupełności do moich zastosowań wystarcza, to ja to kupuję, idę w to.
Mogę myśleć tak trochę, ale co jak nagle to rozwiązanie się zamknie, zniknie z rynku, ja wtedy też zostanę z niczym, ale to jest kwestia takiej trochę analizy ryzyka na ile właśnie może się ta firma zamknąć, na ile na tym stracę. Może jest to po prostu dobre do walidacji swojego pomysłu biznesowego, zrobienie czegoś na takiej platformie. Jak on wypali, to wtedy go przenoszę do siebie i zatrudniam programistów.
Mam tu taką teorię, że teraz wiele osób pcha się do IT, w to programowanie, a może warto pójść trochę w te rozwiązania no-code/low-code i rozpoznać te platformy. Oczywiście, one wymagają też jakiejś wiedzy podstawowej z zakresu programowania, bo troszkę kodziku jakiegoś trzeba wstawić nieraz, pętelka, warunek, postawienie zmiennej, żeby wiadomo było, o co chodzi. Taki spec no-code/low-code, do którego idziesz „Słuchaj, potrzebuje integracji takiej i takiej” a on mówi „Słuchaj, na platformie Zapier mamy to i to, takie ograniczenia ma. Tu mamy Webflow rozwiązanie. Tu jeszcze inne”, taki spec od tych platform, który bardzo szybko dostarczy Ci prototyp rozwiązania, który sprawdzasz, dajesz klientom do działania.
Kibicuję i uprzedzając Twoje pytanie, czy jest to ryzyko, że w przyszłości programiści stracą pracę? No nie stracą. Przecież ktoś te rozwiązania no-code też tworzy. Jest! Jesteśmy bezpieczni!
Ktoś te rozwiązania no-code też musi zaprogramować. One nie wszystko nam opędzą, nie wszystkie scenariusze biznesowe. Niektóre firmy na to też nie pójdą, będą chciały mieć swoje, własne rozwiązania, swój kod, utrzymywać to. To jest jakiś tam substytut czegoś. On się sprawdzi w niektórych obszarach według mnie, ale na pewno nie będzie tak, że wygryzie programistów.
Ktoś te rozwiązania no-code też musi zaprogramować. One nie wszystko nam opędzą, nie wszystkie scenariusze biznesowe. Niektóre firmy na to też nie pójdą, będą chciały mieć swoje, własne rozwiązania, swój kod, utrzymywać to. To jest jakiś tam substytut czegoś. On się sprawdzi w niektórych obszarach według mnie, ale na pewno nie będzie tak, że wygryzie programistów.
Zdecydowanie. Myślę sobie, że to jest taki naturalny kierunek rozwoju. Zaczynaliśmy od języków bardzo blisko sprzętów, przez Asembler, języki coraz wyższego poziomu i ten low-code można trochę interpretować jako taki kolejny rozwój. Budowanie tych kolejnych programów z coraz większych blackbox, o których nie wiemy co się w środku dzieje, ale nie musimy też nieraz wiedzieć.
Ważne, że wiemy jak to ze sobą współgra, ważne, że wiemy jaki efekt chcemy uzyskać i tyle. Tak samo tworząc w C Sharpie nie zastanawiasz się, jak to później przekłada się na wykonaniu na konkretnym procesorze dajmy na to albo na kompilacje. Nie musisz tego wiedzieć, przynajmniej w większości zastosować ta wiedza nie jest Ci potrzebna.
Dokładnie, myślę, że to jest jedno z kolejnych narzędzi, które w pewnych zastosowaniach fajnie się sprawdza. Dobrze wiedzieć w jakich, ale też nie próbować tym młotkiem wówczas wszystkiego wbijać, bo tak jak mówisz, jest wiele różnych przypadków i się, tak nie da.
Nawet tak mi się skojarzyło, nie tyczy tylko no-code/ low-code, ale też takich rzeczy, które wydawały mi się, że można wszędzie przyłożyć, na przykład ten AI, wrócę znowu do machine learningu.
Ostatnio rozmawiałem z kimś, kto zajmuje się w banku modelowaniem ryzyka. Oni tam tworzą takie modele, przychodzisz, chcesz wziąć kredyt hipoteczny, to ten model na podstawie różnych danych czy true, czy false, w skrócie mówiąc. Oni na przykład, pytałem, czy stosują mocno ten machine learning. Okazuje się, że tylko trochę mogą, bo jest to regulowanie prawnie.
Chodzi o to, że oni w razie kontroli muszą jednoznacznie pokazać algorytm, według których wyliczyli, wyznaczyli dla Jana Kowalskiego, że ten kredyt jest możliwy, albo nie. Tymczasem w przypadku sieci, takich właśnie związanych z machine learningiem, ta sieć może być właśnie takim blackboxem. Nie wiadomo co tam się w środku dzieje, nie wiadomo jak ona się nauczyła.
Fuzzy logic.
No taka trochę rozmyta logika. Tutaj prawo im mówi, że nie można. Narzędzia, traktujmy to wszystko jak narzędzia i przykładajmy tam, gdzie to ma sens, a nie próbujmy wieszczyć takich zmian bardzo rewolucyjnych, że oto od dnia któregoś tam nie będziemy pisać kodu, bo sztuczna inteligencja będzie to za nas robiła, albo osoby, które nie mają w ogóle nic z tym wspólnego. Na przykład z programowaniem.
Myślę, że wiesz, zanim kiedy może do tego dojdzie, to wpierw będzie nas raczej wspomagać w tym procesie. To już widać, są rozwiązania, które analizują twój kod, podpowiadają Ci jak coś zrobić, czy za Ciebie wygenerują jakiś malutki kawałek, typu „Słuchaj, potrzebuje wczytać plik” – „Dobra, masz”. Tutaj do wczytania robią z analizy ryzyka kodu, skanery pod kątem security. Będzie nas wspomagać, ale raczej do etapu, żeby nas zastąpiła, daleka droga. Jeszcze musi umieć gadać z biznesem, a to w ogóle niełatwa sprawa.
No dokładnie. Wygląda na to, że za rok, jak się tu znowu spotkamy, to nadal będziemy mieli co robić, nadal będziemy jeszcze zatrudnieni jako programiści. Trzymajmy przynajmniej za to kciuki.
Dobra Grzesiek, wiesz co, myślę, że chyba na tyle, jeśli chodzi o ten rok. Oczywiście to tak z bardzo wysokiej perspektywy, bo można byłoby pewnie poruszyć jeszcze mnóstwo tematów około IT, które się wydarzyły, natomiast z tego, co najbardziej mi przychodzą do głowy, z tego, co najbardziej mi się odcisnęło, to chyba poruszyliśmy i omówiliśmy.
Wiesz, jeszcze niedawno wydarzył się wielki zakup, Slack sprzedany. Salesforce kupił. Wiadomo, znowu prorocy wypłynęli do sieci społecznościowych i wieszczą co to się nie wydarzy. Jeszcze się nie spotkałem chyba sytuacji, żeby ktoś wydał tam 28 mld dolarów, tylko po to, żeby kupić jakieś rozwiązanie i je zamknąć za tydzień. A takie są głosy, niektórzy tak wprost piszą. Zastanawiam się, skąd biorą takie teorie.
Teorie spiskowe zawsze się znajdą. Tak mi się przypomniało, podobnie było z GitHubem. Tam też wieszczyli, że za chwilę wszystko zniknie, a teraz widziałem, dosłownie na dniach GitHub też upublicznił, nie wiem, czy to wyniki ankiety, czy ich wewnętrznego badania, które pokazuje ile wzrosło zaangażowanie ludzi w takie opensourcowe działania w czasie COVID-u.
To jest olbrzymi skok, rozwijanie obecnych bibliotek, repozytoriów i tak dalej, tworzenie nowych. Ludzie chcą się w to zaangażować, może się też trochę nudzą w tych domach i chcą coś innego porobić. GitHub w tym doskonale pomaga, więc na szczęście Microsoft go nie zamknął. Miejmy nadzieję, że tak się nie wydarzy.
A spiskowo powiem, że w tle na pewno analizują teraz ten cały kod i przygotowują AI, żeby nas zastąpił.
I z tym właśnie wątkiem zostawmy może słuchaczy. Za rok pewnie będzie kontynuacja tego tematu. Zobaczymy, gdzie będziemy.
Dokładnie. Dzięki Krzysztof za zaproszenie do tak fajnego odcinka. Naprawdę fajnego.
Odcinek zupełnie na luzie z mojej strony. Cieszę się, że mieliśmy sobie okazję trochę porozmawiać bez scenariusza, trochę bez przygotowania zupełnie, takie wiesz, zderzenie dwóch różnych spojrzeń. Bardzo fajnie mi się z Tobą, jak zwykle zresztą, rozmawiało.
Dziękuję Ci bardzo. Tak już na święta, bo pewnie odcinek będzie publikowany chwilkę przed życzę Ci wszystkiego najlepszego. Zresztą tak samo, jak naszym słuchaczom, wszystkiego dobrego, zdrowia przede wszystkim, wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
Dzięki. Również Tobie wszystkiego dobrego. Wszystkim Twoim słuchaczom życzę jak najwięcej spędzonych minut, słuchając podcastów.
Tak jest, to zawsze jest dobrze spędzony czas. Dziękuję Ci bardzo, do usłyszenia, cześć!
Do usłyszenia, cześć!
To na tyle z tego, co przygotowałem dla Ciebie na dzisiaj. Przypominam o subskrypcji podcastu, by nie przegapić kolejnych odcinków oraz zapraszam do wsparcia na platformie Patronite.
Korzystając z okazji, chcę Ci złożyć najlepsze życzenia świąteczne. Dużo zdrowia, pomyślności w pracy i życiu osobistym. Pamiętajmy w tym wyjątkowym czasie o odpowiedzialnym zachowaniu.
A ja sobie życzę, żebyś Ty słuchaczu, był ze mną przez kolejny rok. Bądź to słuchając odcinków, bądź aktywnie wspierając istnienie podcastu.
Wszystkiego dobrego!
Nazywam się Krzysztof Kempiński, a to był odcinek podcastu Porozmawiajmy o IT podsumowujący rok 2020.
Zapraszam już za dwa tygodnie do wyjątkowego setnego odcinka.
Cześć!